czwartek, 15 września 2016

Byłam na Smoleńsku- czyli moja relacja.

   To co się zdarzyło 10.04.2010 roku w Smoleńsku na stałe zapisało się na kartach polskiej historii i głęboko wryło się w serca milionów Polaków. Ponad sześć lat po dramatycznych wydarzeniach ta tragedia nadal porusza opinię publiczną. Im bliżej było do premiery filmu "Smoleńsk" tym mocniej w niego uderzano i to w sposób coraz bardziej idiotyczny. W normalnym kraju, którego prezydent, jego małżonka i duża część elit giną w niewyjaśnionych okolicznościach taki film powstałby nie narażając twórców na pogardę. Przyznaję, że obawiałam się o poziom tego filmu z powodu małego budżetu, czwórki scenarzystów o różnej artystycznie wrażliwości i problemów z obsadą.
   Z sercem na ramieniu wybrałam się do kina. Na miejscu okazało się, że sala jest pełna widzów, w zdecydowanej większości ludzi w wieku od dwudziestu do trzydziestu kilku lat, starszych osób było niewiele. Na seans przyszli jak to w multipleksach z napojami, popcornem i chrupkami. Zaczął się film, słychać było chrupanie i mlaskanie, po około 15 minutach chrupanie i mlaskanie ustało i tak już pozostało do końca seansu.
   Smoleńsk to bardzo przejrzysty film podsumowujący i porządkujący sześć lat dziennikarskich śledztw. Pokazuje wiernie tło katastrofy i późniejsze jej "badanie". Traktowanie rodzin ofiar przez Rosjan i polski rząd. Mainstreamowe media rozpowszechniające od pierwszych godzin nieprawdziwe i obrażające ofiary i ich rodziny niusy. Ciekawie też zarysowany jest konflikt między dziennikarką- lemingiem i jej "moherową matką". Reżyser tak buduje akcję, by widz sam odpowiedział sobie na pytanie, kto mógł dokonać zamachu na polską elitę lecącą do Katynia. Nie uniknął kilku drobnych potknięć, ale ostatecznie wyszedł obronną ręką. Wspaniale wybrzmiała przejmująca muzyka Michał Lorenca, któremu udało się stworzyć klimatyczną ścieżkę dźwiękową, która w odpowiednich momentach intonowała smutną melodię dramatów.
   Nie mam złudzeń, że osoby, które wierzyły i nadal wierzą w "jak nie wyląduję, to mnie zabije" lub pijanego generała Błasika, potraktują przedstawione fakty jak pisowską propagandę, ale to nie problem twórców filmu.
   Jestem pewna, że filmowa opowieść o katastrofie smoleńskiej nie zakończy się na tym obrazie i otworzy filmowcom drogę do kolejnych dzieł o tej smutnej dla Polaków tragedii.
Twórcom filmu- producentom, reżyserowi, scenarzystom, aktorom i całej ekipie, należą się wielkie brawa. Za odwagę, wytrwałość i odporność na ataki, których zresztą będą doświadczać nadal.
Zachęcam wszystkich do obejrzenia filmu. Naprawdę warto.